“Monument”, tegoroczny film Jagody Szelc, po obejrzeniu pozostawia widza z większą ilością pytań niż odpowiedzi. Choć może jest to film, który pytań nie stawia? Mając w pamięci jej poprzedni film “Wieża. Jasny dzień”, powiedziałabym, że takie właśnie kino proponuje reżyserka.
W swoim drugim pełnometrażowym filmie, Szelc od samego początku prowadzi z widzami grę. Grę dziwną, wieloznaczną, chwilami o nieoczywistych regułach, grę mroczną i posługującą się steatralizowaną rytualnością, typową bardziej dla scenicznego spektaklu niż kina.
“Monument”, będący jednocześnie autorską realizacją reżyserki, jak i filmem dyplomowym Wydziału Aktorskiego PWSFTviT w Łodzi, już od pierwszych kadrów wprowadza widza w mroczną, uwierającą rzeczywistość. Dla jednych będzie zapewne doświadczeniem niełatwym do zniesienia, inni zaś zatracą się w obrazie bez reszty. To właśnie trudna do zidentyfikowania (i zdefiniowana) atmosfera sprawia, że na pozór banalna historia grupy studentów, odbywających praktyki hotelarskie, gdzieś na skraju cywilizacji (zarazem są to jednak realia polskiej prowincji), staje się czymś więcej niż przewidujemy.
Na film składają się intensywne kadry, mocne cięcia, noisowa muzyka i pozornie pozbawiona potencjału historia, która, ewoluując powoli, kieruje się bardziej własną wewnętrzną logiką niż przyzwyczajeniami i oczekiwaniami widza. Fabuła nie tyle rozwija się ile ujawnia w wyniku tego, co odbiorca wychwytuje ze zdawkowych rozmów towarzyszących wykonywaniu przez praktykantów obowiązków, rozdzielanych przez surową Menadżerkę (w tej roli Dorota Łukasiewicz-Kwietniewska) – większa część z przydzielonych zadań to rutynowe czynności związane z bieżącą obsługą dziwnie pustego hotelu i znikomej ilości jego mieszkańców, ale niektóre (jak np. czyszczenie zagadkowego postumentu-monolitu) amplifikują poczucie niesamowitości. Sama Menadżerka jest zresztą istotną i wieloznaczną postacią, zarówno potencjalnym alter ego reżyserki i spowiedniczką bohaterów, jak też, w kulminacyjnej scenie, szamanką przeprowadzającą swoich podopiecznych przez leczniczy/oczyszczający rytuał. Wspomniana kulminacyjna scena najprawdopodobniej odsłania też autorską koncepcję pracy z aktorem (a być może i z widzem) reżyserki.
Czy jest to film dla każdego? Zdecydowanie nie. Trudna momentami do wytrzymania atmosfera, na pograniczu Triera (“Przełamując Fale”, “Królestwo”) i Lyncha (“Zagubiona Autostrada”, “Miasteczko Twin Peaks”) może zrazić widzów, którzy preferują klasyczne, linearne fabuły. Podobnie jak poprzedni film reżyserki „Monument” bazuje na klimacie i autorsko rozchwianych formułach kina gatunkowego. Fabuła zdaje się być czymś umownym, pretekstowym. W moim odczuciu film wzbudzi sporo – potrzebnych zresztą – dyskusji, wokół dość podstawowego pytania: jak powinno wyglądać teraz autorskie kino.
Film w kinach od 15 marca.
tekst: Aleksandra Klonowska