6 grudnia 2018 roku Henryk Mikołaj Górecki kończyłby 85 lat. Dzień wcześniej swoją premierę w księgarniach w całej Polsce miała biografia kompozytora „Górecki. Geniusz i upór” Marii Wilczek-Krupy. Dziś mogę polecić lekturę wszystkim, którzy w dziale biografie i wspomnienia lubią odnajdywać książki z pogranicza muzyki i dobrze napisanej prozy.
Maria Wilczek-Krupa oddała, jakiś czas temu, w ręce czytelników biografię Wojciecha Kilara. Teraz, idąc za sukcesem wcześniejszej publikacji, napisała pierwszą, pełną biografię Henryka Mikołaja Góreckiego.
„Górecki. Geniusz i upór” Marii Wilczek-Krupy to książka o życiu pod prąd. O uporze, walce o niezależność i niepoddawaniu się presji. Autorka rysuje złożony portret człowieka, którego dominującą cechą była szczerość.
Sam siebie określał trzema słowami: choleryk, choleryk, choleryk! Mówił, że w życiu ogląda się wstecz jedynie w garażu, a żałuje tylko jednego: „że nie temperował jęzora”.
Miał być kolejarzem albo górnikiem, ewentualnie księdzem. Został kompozytorem. Przebył jedną z najtrudniejszych dróg do sławy w artystycznym świecie. Wczesna strata matki, wojna, chłodny i wymagający dom, dzieciństwo naznaczone chorobami. Parł do celu z determinacją i uporem na przekór wszystkim.
Trzecią Symfonią pieśni żałosnych op. 36 podbił cały świat. Wielki utwór, nazywany dowodem na istnienie Boga, trafił na szczyt amerykańskich list przebojów, wyprzedzając Stinga i Nirvanę. Światowej sławy reżyserzy nie zdołali namówić go do pisania muzyki filmowej. Odmówił nawet skomponowania ścieżki dźwiękowej do „Pasji”- czytamy w zapowiedziach biografii.
I faktycznie nie ma w tym słowach przesady. W książce znajdujemy obszerne fragmenty na potwierdzenie tych tez.
Na początku poznajemy Henryka, jako słabego zdrowia chłopca pochodzącego ze Śląska. Czytamy o odrębności Ślązaków, ich prostolinijności, awersji do prowadzenia jakiejkolwiek gry, wyrażanie się w sposób jednoznaczny, etosie pracy, pojmowania jej jako obowiązek wobec siebie, najbliższych i Boga, szacunku dla rodziny i głębokiej religijności.
W ciąg narracji autorka wplata gwarę śląską i przy komentarzu do gry na pianinie słyszymy:
– Henryku, ale co to za muzyka? Jakbyś kartofle do piwnicy sypoł.
Maria Wilczek-Krupa cytuje także fragmenty listów pisanych przez Henryka, w których zdradza on traumy dzieciństwa.
Piszesz, że chciałabyś być taka jak ja pod względem zdrowia. Otóż wyobraź sobie, że ja mam za sobą dwanaście różnych operacji, jestem kaleką (…). Moja matka, mając dwadzieścia sześć lat , zmarła. Zmarła w moje urodziny, kiedy miałem dwa lata. Nie było mi lekko. Dobrą szkołę dało mi życie, za co dziękuję Bogu, bo może nie byłbym takim, jakim jestem, ani tym, czym jestem.
Potem z zapartym tchem śledzimy zmagania i upór Henryka w dążeniu do celu, jakim jest dostanie się do szkoły muzycznej.
Czasy eksperymentów muzycznych wspomina Markiewicz.
Pamiętam, jak zatelefonował, żeby wypytać, czy może przyjechać i wypróbować coś na fortepianie, stojącym u mnie w mieszkaniu.
– Oczywiście- zapraszam- padła odpowiedź, jak zawsze.
Henryk przyjechał natychmiast i rozpoczął totalna demolkę. Kazał rozebrać fortepian, ściągnąć z niego klapę. Walił w struny pięściami, szarpał palcami, wkładał do środka klucze, młotki, śrubokręty i piły. Trwało to wszystko dobrą godzinę, zanim – zasapany i spocony jak bokser po walce- pozbierał narzędzia i warknął do zdumionego kolegi: – Nic z tego nie będzie. Ale dziękuję.
Przyszły, światowej sławy, kompozytor dyplom uczelni uzyskał właściwie z biegu, przymuszony przez ówczesnego rektora Powroźniaka.
Zanussi przychodził do niego z propozycją, aby ten skomponował muzykę do filmu, którego jeszcze nie ma. Próbował, choć twierdził, że to nie jest dla niego. Potem odesłał reżysera do Kilara i tak narodziła się trudna i wieloletnia przyjaźń Zanussiego z Kilarem.
W książce znajdujemy też zarys wydarzeń, które wpłynęły na kształt historii całego kraju, a nie tylko na jakość życia Góreckiego. Opis grudnia 1970 roku i czasy rektorowania na pierwszej wyższej uczelni na Śląsku, potem rezygnacja, głównie z powodów politycznych.
W kontrze, do inwigilacji przechodzimy przez wzruszające opisy: prawykonania „Beatus vir” opus 38, (utworu dedykowanego Ojcu Świętemu, Janowi Pawłowi II), światowej histerii na punkcie „III Symfonii”, rozczulającej miłości do dzieci, a potem wnuków.
Autorka oddaje też głos muzykom, którzy tłumaczą wykonawcze trudności z utworami Góreckiego.
Leszek Możdżer, mówiąc o partii solowej w Koncercie na klawesyn lub fortepian, wyjaśnia:
– Pod wpływem ciągłego utrzymywania rąk w jednej pozycji, jak też nieustannego równego uderzenia, zwłaszcza w drugiej części z dużą siłą i szybkością, ręce tężeją i staja się sztywne. Sztywność zaczyna ogarniać ramiona, barki i szyją. ja sobie radzę w ten sposób, że co jakiś czas lekko unoszę się nad krzesłem, zmieniając pozycję ciała, dzięki czemu ból mięśni nie jest aż tak dotkliwy i mogę utrzymać równą intensywność uderzeń aż do końca utworu. Ten koncert najlepiej zachować na zakończenie występu, bo po jego wykonaniu można zapomnieć o precyzyjnym zagraniu czegokolwiek innego. Ręce są spuchnięte i nadwyrężone, trudno uzyskać precyzję uderzenia, mając je w takim stanie.
„Górecki. Geniusz i upór” Marii Wilczek-Krupy to książka wciągająca, jak najlepsze muzyczne frazy światowej sławy kompozytorów. Czytajcie i słuchajcie, wzruszajcie się i przeżywajcie.
tekst: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak.